Profesor Ewa Łętowska podkreśla, że łamanie prawa przez banki powinno spotkać się z adekwatnymi sankcjami. Banki były świadome tego, że zawierają nieuczciwe i sprzeczne z prawem umowy, dlatego nie powinny obecnie uchylać się od odpowiedzialności. Konsekwencje, jakie poniosą banki, i tak nie będą proporcjonalne do niedogodności, z jakimi wiązała się spłata kredytu we frankach dla setek tysięcy frankowiczów.
Była Rzecznik Praw Obywatelskich Ewa Łętowska – banki stosowały nieuczciwe praktyki przy udzielaniu kredytów frankowych
W ostatnim wywiadzie dla Onet prof. Ewa Łętowska wyraziła swój krytyczny stosunek wobec „ofensywy medialno-wizerunkowej” banków. W obliczu ciągle przekładanego wyroku SN w kwestii kredytów frankowych, banki usilnie próbują całą winę za kredyty frankowe przerzucić na konsumenta. Kredytodawcy za wszelką cenę pragną ukryć przed opinią publiczną fakt, że przy udzielaniu przed laty kredytów frankowych po prostu łamały prawo.
„Wartością, o którą tu chodzi, jest ochrona słabszej strony umowy kredytowej przed nadużyciami. W tym przypadku silniejszą stroną jest bank, a słabszą – klient. Istnieje między nimi nierówność informacyjna i organizacyjna i prawo ma ją równoważyć. Balcerowicz ma rację: ramy prawne istnieją – ale to banki je złamały”- mówi prof. Ewa Łętowska.
Banki doskonale zdawały sobie sprawę z tego, jak niebezpiecznym narzędziem jest kredyt waloryzowany do franka. O tym, że zarządy banków znały ryzyka i zagrożenia związane z umowami frankowymi, pisaliśmy w artykule: Banki świadomie zastawiały “pułapkę frankową. Zdaniem prof. Ewy Łętowskiej propozycje banków dla frankowiczów w sprawie ugód powinny wyjść już dawno temu:
„Gdyby banki wiedziały, że się od sankcji nie wykpią, to już dawno zaczęłyby proponować „frankowiczom” sensowne ugody. Zamiast tego postawiły na głośny krzyk, zwodzenie sądów i urabianie opinii publicznej w nadziei, że znów się jakoś upiecze” – mówi prof. Ewa Łętowska w rozmowie z Onetem. – „Niektórzy mówią, że „widziały gały, co brały”, a banki zachowały się wobec „frankowiczów” co najwyżej troszkę nie w porządku. I tu się panowie mylą. Banki już wtedy wiedziały, na co prawo pozwala, a na co nie. I złamały to prawo” – dodaje.
Niestety na żadną pomoc banków dla frankowiczów nie można liczyć, pomimo że instytucje te są świadome tego, że działały wbrew prawu. Ugody, które banki czasami oferują frankowiczom, są zazwyczaj bardzo niekorzystne dla konsumenta. Dlatego nie ma innej opcji – aby wyjść z frankowego impasu, należy pozwać bank.
Cały wywiad z prof. Ewą Łętowską jest dostępny tutaj: Prof. Ewa Łętowska: banki złamały prawo, a teraz lamentują: ojej, krzywda nam się dzieje!
Nieuczciwe praktyki banków – Okiem byłej frankowiczki
Zarzuty wobec banków stawia nie tylko prof. Ewa Łętowska. O nieuczciwych praktykach kredytodawców najlepiej dowiedzieć się u źródła, czyli od osób, które zostały pokrzywdzone przez banki. Aby wesprzeć frankowiczów w walce o sprawiedliwość stworzyliśmy nowy, cykliczny program w ramach społeczności Życie Bez Kredytu. Katarzyna Urbańska – od pół roku była już frankowiczka – będzie raz w tygodniu spotykać się z frankowiczami i poznawać ich perspektywę. Porozmawia ze zwykłymi ludźmi, którzy szukali często swojego pierwszego mieszkania, żeby zacząć start w dorosłość. Dzięki programowi „Okiem byłej frankowiczki” poznasz ludzi, którzy starają się w tej walce pomóc frankowiczom. Pragniemy naszym widzom dodać otuchy i odwagi, pokazać, że nie są sami z tym problemem, a ich obawy i odczucia są podobne do przeżyć wielu innych osób oszukanych przez banki.
„Nie było nas stać na to, aby kupić sobie od razu mieszkanie, trzeba było podjąć ryzykowną decyzję, że chcemy wziąć kredyt – mówi Katarzyna Urbańska o swoich perypetiach z frankiem. – Nie marzyłam o żadnej wilii z basenem czy penthousie, chciałam po prostu mieć mieszkanie – trzy pokoje, w którym zaczniemy zakładać rodzinę. Z taką intencją poszłam do banku, gdzie okazało się, że mam zdolność kredytową , z jednym małym „ale”. Tym małym „ale” okazał się frank szwajcarski. Byłam nieco zaskoczona, ponieważ miałam bardzo wysokie stanowisko menadżerskie w korporacji i świetną, stabilna pensję i wszystkie przesłanki ku temu, aby dostać normalny złotówkowy kredyt. Jednak nikt nie chciał mi wówczas dać kredytu w złotówkach. W dodatku powiedziano mi, że „tak szybko tego kredytu nie dostanę”. A mieszkania wtedy schodziły na pniu, bardzo chciałam mieć mieszkanie, które sobie upatrzyliśmy. Nie wiedziałam wtedy na czym polega kredyt w innej walucie, więc prowadziłam korespondencje z przedstawicielem banku. Pytałam, czy jest to bezpieczne rozwiązanie, czy nic mi nie grozi. Zapewnienie było jedno: takie kredyty biorą teraz wszyscy w moim wieku, nie ma lepszej oferty, nie ma lepszej opcji, w każdym banku dostanę kredyt we franku szwajcarskim. Mówiono mi, że w ogóle mam nie bać się tego, że co jakiś czas może mi delikatnie skoczyć rata kredytu, bo to podobno było jedyne ryzyko z jakim wiązała się umowa we franku szwajcarskim – czyli delikatna różnica w wysokości raty. Uznałam więc, że skoro rata kredytu może podskoczyć o maksymalnie 200-300 zł, a frank szwajcarski jest tak super stabilną walutą, to chyba nic złego wydarzyć się nie może.
Pan z banku zadzwonił do mnie dwa-trzy dni później, mówiąc, że umowa jest już gotowa. Poprosiłam zatem umowę na e-mail. Pan z banku powiedział jednak, że bank nie wysyła umów, tylko zapraszają do oddziału banku, gdzie będę mogła przeczytać umowę, podpisać i wszystko szybko pójdzie. Co prawda nie mogłam przeczytać umowy, ale uznałam, że skoro idę do banku – do instytucji zaufania publicznego, to w przypadku jakiś moich wątpliwości wszystko mi klarownie wytłumaczą. W banku czekał na mnie przedstawicieli z grubym plikiem do podpisania. Jak to zobaczyłam, to się nieco przestraszyłam, bo przeczytać od razu te kilkadziesiąt stron, to jest nieco trudna sprawa. Więc zaczęłam pobieżnie przeglądać tę umową i pytałam, czy to na pewno umowa jest bezpieczna, czy tam nie ma żadnych zapisów, które narażają mnie na niczym nieograniczone ryzyko. Przedstawiciel mnie zapewniał, że wszystko porządku, że wie, że nie mam czasu przeczytać całej umowy, ale jak tylko coś mi wpadnie w oko, to mi wytłumaczy. Dla mnie najważniejszą informacją było to, czy frank szwajcarski jest stabilną walutą i czy nic mi nie grozi. Pytałam się, czy dostanę złotówki czy franki i w jakiej walucie będę spłacać kredyt. Przedstawiciel powiedział, że oczywiście dostanę złotówki i będę spłacać w złotówkach, a frank jest tylko po to, aby „korzystniejsza była oferta”.
Umowę podpisałam w 2008 roku. To był trudny rok dla wszystkich frankowiczów, w którym nastąpił pierwszy tak potężny kryzys finansowy. Nagle z dnia na dzień okazało się, że nasze raty kredytowe poszybowały w górę. W dodatku sytuacja wcale przejściowa nie była, dzisiaj kurs franka ciągle rośnie. Musiałam przełknąć tę gorzką pigułkę, że frank szwajcarski nie jest tak stabilny jak mnie zapewniano. Jednak ja nie widziałam jeszcze o jednej rzeczy. O tym, że poza rosnącą ratą kredytu, cały czas wzrasta mi saldo kredytu. Spłacając kredyt tak naprawdę nawet go nie zaczęłam spłacać. Płacąc każdego miesiąca pieniądze, na które się umawialiśmy, tak naprawdę spłacam coś co jest zabezpieczeniem na poczet spłaty kapitału, a nie kredyt. W rzeczywistości, pomimo spłat, kredyt rósł, a nie malał – kontynuuje.
Całą historię Katarzyny Urbańskiej – jej perypetii z frankiem oraz drogę do wolności finansowej – a także historię jej pierwszego gościa Izabeli Puchajdy, poznasz na naszym kanale: Okiem Byłej Frankowiczki #1 – Katarzyna Urbańska.